relacje koncertowe

Malownicza Siekiera (podpis pod zdjęciem) II Grand Festiwal "Róbrege", Warszawa, sierpień (?) 1984

"Laureat tegorocznego Jarocina wykazał chyba największą inwencję i pomysłowość muzyczną; nie wykraczając poza punkową ortodoksję, wyciskał z niej maksimum tego, co wycisnąć się da. Teksty Siekiery nie w pełni do mnie dotarły (myślę o akustyce, nie o sensie), poza dość konwencjonalnym (w ramach tej muzyki) protestem antywojennym" (Piotr Bratkowski, Non Stop 11/1984, s. 19)

"Nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że połowa przybyłych na ten koncert punków od początku czekała na jedno - na występ SIEKIERY. Prowadzący ten show koleś dowcipnie zapewniał fanów zespołu, że "SIEKIERA się ostrzy" i o dziwo, non stop panował nad tłumem i sytuacją. Rzecz jasna najwięcej owacji zebrał w chwili, kiedy zaanonsował SIEKIERĘ. Kwartet z Puław wyszedł nieco stremowany i choć do końca nie stroiła mu gitara trzasnął porządny, punkowy występ. Jest to w tej chwili najbardziej charyzmatyczny zespół w kraju i warto byłoby zarejestrować go na jakiejś płycie czy taśmie. Była słynna "Fala" i inne numery, było OK." (Gazeta Młodych, 1984 r.)
zob. cały artykuł (skan)


koncert w warszawskiej Stodole, razem z TZN Xenna i Youth Brigade, październik 1984:

"Bob Marley śpiewał kiedyś: "Jeżeli jesteście wielkim drzewem, my jesteśmy małą siekierą, a jeżeli chcecie nas pogrążyć - my sprawimy, że upadniecie". Oto właściwa rola SIEKIERY. Kapela to ostro idzie do przodu. Przedstawiła program znany po części z Jarocina i z Róbrege/Reddread, wzbogacony o sporo nowych numerów. Nie mam pytań, a i słów szkoda, bo tego trzeba po prostu słuchać."
Dr Avane, Non Stop 1984 r.


po Jarocinie '85:

"(...) W coraz wyraźniejszą pułapkę wpada muzyka punk rockowa.(...) Wyraźnie stopujący charakter mają punkowe załogi, z którymi zespoły szalenie się liczą. Zmiana jest traktowana jako zdrada i stąd wielbiona przed rokiem SIEKIERA, która zrobiła bardzo duży postęp, musi ponownie zdobywać publiczność. Był to jedyny zespół, który naprawdę może czuć się pokrzywdzony. Koncert Siekiery mógł być rzeczywistym wydarzeniem muzycznym, lecz został zniszczony przez akustyków, którzy ze w względu na późną porę byli zmuszeni wyciszyć aparaturę. Szkoda, że nie dano zespołowi szansy występu ostatniego dnia. (...)"
Grzegorz Brzozowicz, Przemysław Mroczek "Jarocin '85 - zabrania się zabraniać", Non Stop 10/1985 s. 4


Warszawa, 6.12.1987, "Riviera-Remont"
fotka z Non Stopu 2/1987; autor: J. Radziewicz "Riviera, sobota 06.12. Wówczas wraz z Youth Brigade występowała "stara" SIEKIERA. Tym razem "nowa" promowała swój pierwszy album. Jak można było oczekiwać, w związku z tym wydarzeniem "Tonpress" w niczym nie zaznaczył swojej obecności. A sam koncert? Tak profesjonalnie wykonanej imprezy dawno nie widziałem, zarówno jeśli chodzi o występ zespołu, jak i jego nagłośnienie. Bez zbędnych gadek i pauz. Siekiera grała bezbłędnie, bez trudu osiągając zdecydowanie lepsze brzmienie niż na płycie. Jednocześnie, niestety, jeszcze wyraźniej wyszły na jaw słabe strony samego materiału. Po pół godzinie coraz częściej zaczęło mi się wydawać, że słyszę wciąż ten sam utwór. Koncert oglądało blisko pięćset osób. Adamski przedstawił kolejne wcielenie swojego zespołu, a sam porzucił gitarę i stanął przed mikrofonem"
Grzegorz Brzozowicz, "Warszawski Weekend", Non Stop 2/1987 s. 22

inna recenzja tego koncertu:
"Na zaproszeniu widniał napis: "Ważne dla 2 osób". Jednak to drugie miejsce zostało niewykorzystane i to wcale nie dlatego, że niedawno rozstałem się z dziewczyną. Proponowałem darmowy koncert kilku "obiektom zastępczym", ale dostawałem niezmienną odpowiedź: "Poszłabym, tylko ci fani Siekiery, wiesz, te rozróby...". Poszedłem wiec porozrabiać sam, ale jak się później okazało - miałem się rozczarować. Salę zastałem już prawie pełną, zaś w garderobie wyczułem, że cała piątka jest stremowana; szczególnie zdenerwowany był Wiesiek Borsewicz (nowy gitarzysta), który nie mógł sobie po prostu znaleźć miejsca. Na wieść o liczbie przybyłych Tomek Adamski zadał pytanie retoryczne: "Ciekawe, kto pierwszy rzuci kamieniem?", po czym zaczął się bardzo dynamicznie rozśpiewywać. W jego wypadku polega to na forsownym marszu wzdłuż korytarza, w trakcie którego wymachuje rękami i śpiewa gamy, Tak się w tym rozsmakował, że zespół zaczął grać o dziesięć minut później niż zaplanowano. I wtedy właśnie wyszło na jaw, że na koncert trafili przypadkowi widzowie, a część z nich znalazła się w ogóle po raz pierwszy na imprezie rockowej. Piątka rockmenów z Puław miała prawo przypuszczać, że warszawska publiczność zna zasadę późniejszego rozpoczynania koncertów. Okazało się jednak, że zadziwiająca potrzeba punktualności wśród młodzieży wzięła górę nad sympatią i przywiązaniem do kapeli. Kilkuminutową kakofonię wrzasków, pohukiwań i gwizdów udało się Siekierze uciszyć bardzo dobrym, syntezatorowym intro, po którym usłyszeliśmy wyjątkowo sprawnie zagrane i rewelacyjnie zaśpiewane numery z LP "Nowa Aleksandria". Od pierwszych taktów zaskoczenie: wszystko słychać doskonale, dźwięk jest soczysty, pełny; wreszcie cały tekst jest zrozumiały. Dzięki Estradzie Lubelskiej zespół może korzystać z doskonałej aparatury oraz z profesjonalnej pomocy tamtejszych dźwiękowców. "Ludzie Wschodu", "Idziemy na skraj", "Tak dużo, tak mocno" - słuchamy tych nagrań, podziwiając dobre tempo i zgranie muzyków. "Koncert będzie dobry" - usłyszałem wcześniej od szefa kapeli i teraz zaczęło się to sprawdzać. Cóż jednak z tego, skoro przeraźliwy tumult sprzed koncertu okazał się być najbardziej spontaniczną reakcją publiki tego wieczoru. O tańcu - wymarzonym przez Tomka Adamskiego - nie m nawet co mówić, skoro zblazowanej widowni nie chciało się nawet podnieść rąk do oklasków. Nie zrzucam winy tylko na odbiorców, bo Siekiera prezentowała się zbyt statycznie i zachowanie muzyków na scenie nie zachęcało do większej aktywności.
Po kolejnych utworach, wykonywanych z niezmienną tego dnia precyzję i "czadem", słyszało się coraz mniej "brawek"; w końcu i tych zabrakło. Pięćset osób zebrało się w Rivierze, by posłuchać muzyki z płyty, a nie spotkać się z żywymi muzykami. Sam złapałem się na tym, że czekałem na chrobot igły gramofonowej w rowku pomiędzy nagraniami. Być może monotonia koncertu, która dała się odczuć pod koniec imprezy, uśpiła publikę. Gdy się zaś ludziska obudzili - scena była pusta... Tymczasem jedną z niewielu zaciekawionych osób okazał się przypadkowo przybyły Mr. William Echikson z szacownego amerykańskiego pisma "The Christian Science Monitor", który najpierw wyraził opinię, że tych pięciu facetów grało "very professional", a następnie przesłuchał lidera Siekiery i na koniec stwierdził, że (uwaga!) napisze o polskim rocku. Poczytamy, poczytamy..."
Marek Paczkowski, Non Stop nr 2/1987 s. 21
zob. skan całego artykułu

powrót na górę strony
powrót do artykułów prasowych